poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Kto nie kurit i nie piot ten zdarowienkij pomriot

Opowiesc skonczylismy na Erewaniu. Oto ciag dalszy... Ze stolicy pojechalismy do eczmiadzyna, gdzie u iransko-armenskiej rodziny znalezlismy spanie i kuszanie (nie bede opisywac jak pyszny byl chlodnik i leczo z balkazanami...;) ) Grunt, ze wyspani i najedzenie zaczelismy nowy dzien. Zwiedzilismy najstarszy chrzescijanski kosciol Armenii (Katedre wybudowana w latach 301-303 przez Grzegorza Oswieciciela). Katedra byla przepiekan - jak dotad to byl numer 1 na naszej liscie zabytkow;) Przepienie zdobiona, polozona w zadbanym otoczeniu klasztoru - jak na siedzibe Katolikosa przystalo. Pelni energii w towarzystwie milego, gaduly-brodacza wrocilismy do Erewana, przekopalismy sie przez miasto i pojechalismy do Garni gdzie znajduje sie kompleks swiatynny z wybudowana w stylu hellenistycznym swiatynia ( z I wieku) poswiecona poganskiemu bogowi. Jak dla mnie - trosze to oszukane. Swiatynia byla zlepkiem puzzli powstalych w czasach wspolczesnych i tych ktore zostaly z orginalu po trzesieniu ziemi w 1931 roku. Korzystajac ze wszesnej pory pojechalismy dalej - do Gegard - sredniowiecznego monastyru polozonego w gorach nad rzeka. Kolejny sukces! Ten monastyr stawiamy z Katedra w Eczmiadzynie na miejscu pierwszym naszych hitow ;) Kompleks pelen byl mrocznych zaulkow, surowych komnat... Byl bardzo duzy, tajemniczy i zaskakujacy. Bedac w Armenii koniecznie trzeba go zobaczyc! Z Gegard milym stopem z iranska rodzina wrocilismy do Erewana skad teleportowalismy do Khor Virap. Miejscowosci w ktorej na wzgorzu znajduje sie monastyr w ktorym wieziony byl sw. Grzegorz Oswieciciel, a ktory widoczny jest na tle majestatycznego, osniezonego araratu. Wieczorem idac do monastyru zostalismy zawolani na zielone pole... :) tam czekalo na nas dwoch panow i swiezo zerwany arbuz. Mrrr... jakims cudem dalismy mu rade:) i ruszylismy szukac noclegu w okolicach swiatyni. Namiot rozbilismy po zmroku u stop monastyru a zwinelismy go kolo 7-8 rano. Poszlismy wtedy zwiedzac Kosciol i przylegla kaplice. Szczesliwie spotkalismy przesympatyczna ekipe filmowa, krecaca film o ormianskich klasztorach budowanych na planie krzyza, ktorych styl rozprzestrzenil sie pozniej po Europie Zachodniej. Z 5 panami: Artakiem, Arturem, Arsenem, Wardanem i Sargisem spod Khor Virap pojechalismy na swietna wycieczke objazdowa, ktorej cel byl tam gdzie sobie wymarzylismy czyli w tatevie. Po drodze bylismy karmieni: lodami, morelami, jablkami, czeresniami, bulkami z fasola... pojeni widem, kawa i sokami. ale to malo wazne... Wazne bylo to, ze podczas objazdowki zobaczylismy rzeczy, ktorych nie planowalismy ze wzgledu na ich znaczne oddalenie od trasy. Zatem bylo nam dane zobaczenie Kompleksu Norawank (dosc mlodego bo z IX wieku) oraz Zorac Karer - ormianskiego Stonhenge (tylko starszego!). Ponoc najstarsze na swiecie obserwatorium astronomiczne (z epoki brazu - kamienie ulozone w blizej nam nie znanym porzadku) w Zorac Karek znajduje sie w tej samej odleglosci od Stonhenge co egipskie piramidy. Przewodnik przedstawil nam prawidlowosci rzadzace tym obserwatorium i zadowoleni pojechalismy do Tatev. Droga znow wila sie wsrod gor jednak daleko jej bylo to gruzinskich serpentyn. Po dotarciu do celu rozbilismy namiot we wskazanym, ogordzonym miejscu w sadzie przy monastyrze i poszlismy zwiedzac kompleks.Klasztor z IX wieku wraz z kosciolek\m otoczony byl murem. W zespole tym wszedzie praktycznie mozna bylo wejsc i wszystkiego dotknac. Nic nie bylo zabezpieczone barierkami, linkami zatem kuchnia, piekarnia, refektarz, miejsce do tloczenia oliwy, opuszczone komnaty i muery staly przed nami otworem :) Klasztor polozony jest wsrod gor, nad wysokim urwiskiem lecz jego najblizsze otoczenie do najbardziej zadbanych nie nalezy:/ Wieczorem szarpnelismy sie na kolacje w pobliskiej budzie. Nie bedze tego ugh brrr wspominac:/ Nastepnego dnia rankiem poszlismy na piesza wycieczke.Podazalismy polna droga, potem indianskim sciezkami... W koncu przecioralismy sie po krzakach, pokrzywach, jezynach, sklaach; przekroczylismy wdukrotnie rzeke...porobilismy kolka i trafilismy ( ja rzucajac slowa powszechnie uznane za obelzywe) do opuszczonego klasztoru Anapad polozonego na stromym zboczu. Na teren klasztoru weszlismy przez zwalony mur skryty w gaszczu zieleniny, potem Piecu jakos otworzyl zarzucona od wewnatrz kamieniam brame... Taki nasz maly, ormianski Angkor ;) W srodku obejscie bylo mocno zarosniete ale jakos przedostalismy sie do kosciola. Po odryglowaniu drzwi znalezlismy sie w pustym, przestronnym, ciemnym wnetrzu. Wkolo nie bylo nikogo, panowala cisza i czulismy sie jak odkrywcy ;) Weszlismy nastepnie na (zarosniety) dziedziniec, gdzie odpoczelismy przed droga powrotna. Oczywiscie przed wyjsciem z Anapad wszystko przywrocilismy do stanu w takim w jakim to zastalismy (zaryglowalismy drzwi itd...) Znow musielismy sie troche natrudzic przy dojsc bezdrozami do jakiegos bitego traktu ufff... Znow udalo sie nie wykapac w rwacej rzece :) Droga juz doszlismy do Diabelskiego Mostu na rzece. Glebokiego, waskiego i stromego kanionu, przy ktorym znajdowaly sie baseniki z woda mineralna. Piecu nie omieszkal dolaczyc do brzuchatych panow i skorzystal z wod:) Stopem wrocilismy na gore do namiotu, gdzie szybko poleglam w namiocie. W niedziele, czyli wczoraj zaczelismy lapac stopa o 10 liczac, ze pojdzie nam to sprawnie 9ze wzgledu na niedzielnych turystow)...Taa... po 3 godzinach zatrzymaly sie dwa auta. Warto bylo czekac. Towarzystwo bylo anglo-polsko-rusko-ormiansko jezyczne i baaardszo mile! Rodzina, ktjej czesc kiedys mieszkala w Gnieznie, a czesc mieszka w USA zapakowala nas do swoich aut i powiozla najpierw na Diabelski Most na piknik (heh...akurat rano skonczylo nam sie jedzenie i czekajac na stopa gralismy w gre: co bys zjadl: potrawa na ostatnia litere wspomnianej wczesniej ;)) gdzie najdelismy sie samych dobrych rzeczy a nastepnie do Dzermuk (Jermuk) - baneologicznego uzdrowiska polozonego w gorach. Tam przespacerowalismy sie deptakiem, pogralismy w siatkowke a Piecu wjechal wyciagiem krzeselkowym na blizej niezidentyfikowana gore. Po 20 wydostalismy sie na trase a kolo 22 zatrzymalismy sie w pieknym miejscu na kolacje. Zostalismy zaproszeni do kuszania... Dobre miesko i rybe popilismy winem malinowym po czym Rodzinka zaproponowala nam nocleg ;) Otototo...Ormianska Goscinnosc. Kolo polnocy dotarlismy do Erewana, gdzie przespalismy na lozku na werandzie. :) Dzis rano (rano... o 10:30) nie doczekawszy sie obudzenia Gospodarzy pozegnalismy z domownikami ktorzy byli juz na nogach i przyjechalismy do centrum (Interet). Goszczacej nas Rodzinie BARDZO DZIEKUJEMY!! :) ( Gospodarze na 5 i 6 zdjeciu od gory:) ) Przed 16 wybedziemy z Erweana na Aragac - gore/wulkan o 4 wierzcholkach. Pozdrawiamy serdecznie czytajacych i podrozujacych po innych azjatyckich landach;) / link do qczermanow http://qczerywindiach.blogspot.com/2009/08/ostatnie-przygotowania.html /

1 komentarz:

  1. No , nareszcie jakieś inne kobiety na tych fotach. Cywilizowany kraj widac bo żeńszczyny przy stole. A gdzie opisywane atrakcje monastyrskie ? Będą foty ? Maciek zbójczo wygląda z tą brodą. Ma branie ? :) Przekażcie nastepnym Waszym życicielom wyrazy wdzięczności od rodziców. Zbierajcie ich adresy. M.

    OdpowiedzUsuń