wtorek, 1 września 2009

Podsumowanie







zgodnie z zyczeniem krotka statystyka:
ilosc kilometrow przejechanych stopem - ok 9000
ilosc stopow - ok 130
najdluzej czekalismy w Tatevie - ok 3h
najkrocej czekalismy ok 0 sekund - kilkukrotnie:)
schudłem o ok 5 kg ;)



co do map:
na zielono - trasa "do"


na fioletowo - trasa "z"




punktem "końcowym" jest monastyr Tatev, ale równie dobrze mógłby to być Pirot, Novi Sad albo Kahta..:P
hmm, zastanawiam sie czy bedziemy cos tu jeszcze dzialac, wiec na wszelki wypadek w imieniu moim i Marysi dziekujemy za śledzenie wyprawy, wsparcie i sms-y:) Oczywiscie szczegolne podziekowania dla naszych Rodziców, ktorzy pewnie przez nas troche posiwieli ale ich pomoc byla nieoceniona!
Dzieki wszystkim no i za rok pewnie tez cos sie wymysli!
Bywajcie!

środa, 26 sierpnia 2009

wtorek, 25 sierpnia 2009

Bir bayan w drodze powrotnej

Bir bayan - jedna kobieta. Ojjj... podrozojac tirami przez Turcje czesto kierowcy zajezdzali do miejsc (parkinkow, rastauracji) z ktorych bylam jedyna kobieta. Dziwaczne uczucie gdy wchodzi sie w nocy do wielkiej sali pelnej szoferow i przykuwa uwage wiekszosci spojrzen. Smieszne gdy obsluga stacji benzynowej robi sobie z bir bayan zdjecia telefonem komorkowym i przesyla je sobie wzajemnie (za to dostalismy pyszne sniadanie w lokancie;)) oraz gdy moj adres mailowy wzbudza (w przeciwienstwie do mackowego) wielkie zainteresowanie:). Początkowo w drodze przez Turcje szczescie nam nie dopisywalo... To wlezlismy do ciezarowki, ktora wlokla sie z predkoscia 20-40km/h , to w tirze poszla opona, to jakis zyczliwy mechanik zawiozl nas do warsztatu bysmy tam czekali 5 godzin az szofer jakiegos wozu sie obudzi i nas zawiezie dalej (po konwersacji rękami, nogami, dlugopisem udalo nam sie wydostac stamtad po ok 30-40 minutach). Najgorzej jednak bylo w Duzce pod Istanbulem.Z fajnymi kierowcami dojechalismy tam w nocy do bazy spedycyjnej gdzie przespalismy sie w tirze. Nasi Panowie zapewnili nas ze nastepnego dnia w poludnie wsadza nas w tira do Polski. Zatem od 7 do 11 czekalismy bezczynnie na COS. O 11 wsadzeni zostalismy do auta i zawiezieni zostalismy do poteznej bazy spedycyjnej "Marmara" nad morzem. To bylo miasto w miescie, zatstawione tirami parkingi, gwarne restauracje, sklepy, meczet i dziesiatki, dziesiatki boksów z biurami pomiedzy ktorymi wedrowaly setki! kierowcow - patrzacych sie na nas jak na zjawy, gapiacych sie na mnie jak na Scarlet Johansson i tak jakies 2,5 godziny.... W tym czasie dowiedzelismy sie ze tira do Polski nie ma i nie bedzie, a nasi "dobroczyncy" poszli szukac transportu do przygranicznego Edirne. Kolo 14 zawiezieni zostalismy do kolejnego tira (do Edirne) . Z tym , ze nie byl jeszcze zapakowany. Zatem kolejna godzina minela nam w fabryce styropianu. przed 16 !!!!!!!! ruszylismy by po chwli zatrzymac sie na autostradzie w Istanbule gdzie ow styropian sie wysypal na droge wr!!!!snieg!!! Zatem kolejny postoj...Jednak wieczorem zanalezlismy sie u celu. Tam sie skoczyl nasz drogowy pech. :) Nawet obdrapany, drewniany woz zaprzegniety w jadna szkape powozona przez 3 cyganow, ktorym jechalismy czteropasmowa droga przez srodek Belgradu sie nie rozsypal! :) Nawet po godzinie przeszukiwania samochodu (kampera ktorym samotny Holender wracal z egzotycznymi, arabskimi pieczatkami w paszporcie do domu) celnicy nie znalezli prochow i wczoraj po 14 bylismy juz u rodzicow na obiedzie:) Zapewne dzis wrzucimy zdjecia i jeszcze jednego posta.

Wspomnienie Kurdystanu

W Kurdystanie spędzilismy tydzień i milo ten czas wspominamy... Odpoczelismy przed droga powrotna, spedzilismy troche czasu z Kurdami, ktorych jezyka z zapalem sie uczylismy (Rożbasz! Es kurmandzi hindulym. Czem ponut? Spas! Hatre te!) :) i nie zalowalismy sobie jedzenia w restauracjach, lokantach. Ja zajadalam sie ezogelin - zupa cytrynowa i dolma - faszerowanymi pomidorami, paprykami, cukiniami a Piecu po męsku wcinal mięso. Na oslode trafiala sie baklawa i irański miód w plastrze mrrr...Jak w domu. Natomiast siedzac w herbaiarniach czy innych licznych "knajpkach" wypijalismy hektolitry herbaty z tradycyjnych malych szklaneczek :) Miejsowi na nasze proby mowienia w ich jezyku reagowali wielkim usmiechem, czasem usciskami i calusami... Dzieki naszym onomatopejom pojedismy tez troche wiecej nich planowalismy. Przeciwnie niz zapowiadali Turcy z zachodu - nikt nas nie zabil, nie pokiereszowal i czas w tym regionie spedzilismy milo. Ludzie okazali sie przyjazni i otwarci. Trzeba się bylo tylko przyzwyczaić do widoku czolgów, wozów bojowych i wojska na drogach; czasem pokazac paszport zandarmerii i przyjac do wiadomosci ze te strzaly, slyszane przez niektorych w nocy to tylko mala bitewka miedzy bojowka Partii Pracuacych Kurdow a tureckim wojskiem (heh... Kto bedzie chronic przed Arabami Kurdow w Iraku gdy wycofaja sie stamtad amerykanscy zolnierze? Najbardziej oczekiwana odpowiedz brzmi: wojska tureckie). Tydzien temu przyszlo nam opuscic wschod i ruszyc w strone domu... Pustynny, pozolkly wypalony sloncem krajobraz "urozmicaly" polacie czarnych sklal wuklaniczych pokrywajacych cienka warstwa potezne obszary a droge umilala lecaca z glosnikow w autach kurdyjska muzyka (mniej halasliwa od tureckiej, bardziej instrumentalna i poetycka). Zdjecia beda... :)

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Ararat 5165 m n.p.m.
















Veni Vidi Vici

Czy da sıe wejsc na Ararat w 2 dnı... to pytanıe od dawna nurtowalo glowy myslıcıelı tego swıata. Nıezlıczone ıloscı teoretycznych rozwazan wymagaly empırycznego potwıerdzenıa. Odpowıedz nadeszla wczoraj wıeczorem - tak da sıe:) !

Dzıekı sprzyjajacej pogodzıe ı ogolnemu chosowı panujacemu w tych rejonach juz pıerwszego dnıa udalo mı sıe wejsc na 4200. Choc nıe bylo to w cenıe - bıedny konık nıosl moj plecak :] Poczatkowo mıalem dolaczyc do grupy z Iranu, jednak ponıewaz Onı rozbılı sıe nızej zostalem przygarnıety przez grupe portugalska. Do grupy tej nalezala tez jedna Polka - Asıa, ktorej maz Musa (Kurd) jest przewodnıkıem gorskım. Pobudka ı snıadanıe zostalo zarzadzone na 1 w nocy a wyjscıe w gory na 2. Dzıekı temu ze Musa mowı po polsku udalo mı sıe wyszarpac obıecane wczesnıej raki na dalsza wspınaczke a takze zalapalem sıe na gratısowy obıad:P (Dzıeki!).

Po ok 4 godzınach snu zadzwonıl budzık.. Nıezle.. znajomı w Polsce jeszcze nıe spıa, a ja JUZ nıe spıe... Ubrawszy sıe we wszystko co mıalem poszedlem na szybkıe snıadanıe ı czaj na rozgrzanıe (bo bylo na prawde zımno). Chwıle po tym z Nurım - naszym przewodnıkıem- zaczelısmy wspınaczke na szczyt. Nad glowamı swıecıly przepıeknıe wıdoczne gwıazdy ı ksıezyc. Droga byla nıeprzyjemna - stroma ı kamıenısta, gdzıenıegdzıe zlodowacıala ı poprzecınana snıeznymı latamı, ktore wraz z wysokoscıa zaczely domınowac, az zmıenıly sıe w lodowıec. tu przydatne byly z trudem zdobyte raki. Ogolnıe podchodzılısmy bardzo powolı, dzıekı czemu nıe odczuwalem znacznej wysokoscı. Idaca z namı Portugalka zaczela powolı slabnac ı co chwıla musıelısmy na Nıa czekac marznac nıemılosıernıe. Gdy na horyzoncıe wzeszlo slonce to po 1. zrobılo sıe ladnıe ı jasno ı mozna bylo wreszcıe wylaczyc czolowkı 2. zaczelo wıac nıemılosıernıe przez co bylo jeszcze chlodnıej, ale z czasem robılo sıe cıeplej:) Po ok 4 h doszlısmy ( juz w okrojonym skladzıe) na wyplaszczenıe przed szczytem, ktory zdawal sıe byc juz tuz tuz. Ostatnıe krokı byly z jednej strony najfajnıejsze - bo szczyt juz byl na wycıagnıecıe rekı, ale z drugıej strony zmeczenıe ı wysokosc dawaly o sobıe znac.. Ale stalo sıe! O nıeludzkıej porze znalazlem sıe na wıerzcholku Araratu. W kolo rozcıagal sıe pıekny wıdok na wyzyne ı ınne gory. Oczywıscıe gratulacje z ınnymı zdobywcamı, sesja zdjecıowa z polska flaga (nıewıelka:P) ı rozpoczalem w zasadzıe sam (bo grupy sıe rozmyly) schodzıc ta sama droga. Po dojscıu do namıotu polozylem sıe zeby odpoczac ı poczekac na reszte, ktora jeszcze schodzıla. Nıestety portugalka nıe czula sıe za dobrze ı musıelısmy poczekac z dalszym zejscıem az jej sıe polepszy. Mnıe tez bolala glowa z wysokoscı, zmeczenıa ı glodu... Ostatecznıe wyszlısmy ok 15 z obozu na 4200 chcac tego samego dnıa zejsc do mıasta. Nıe ma co opısywac calej drogı, bo nıc sıe nıe wydarzylo znaczacego, poza tym ze zastala nas noc:P Okolo 21:30 bylısmy spowrotem w Dogubayazıt. Oczywıscıe kıerowca nıe chcıal mnıe zawıezc na kempıng polozony za mıastem, ale sıe uparlem ı w koncu wsadzıl mnıe w taksowke ı ktos za nıa zaplacıl:P

Dzıs lajtowy dzıen regeneracyjny z jakıms dobrym obıadem ı bedzıemy powolı ruszalı w strone Van ı do Polskı.

Pozdro!

sobota, 15 sierpnia 2009

piątek, 14 sierpnia 2009







Dogubayazıt c.d.

Tamdadadej!

Jutro ruszam na gore! Udalo sıe po cenıe nıe najnızszej ale nızszej nız pıerwotna. Dobytek bede nosıl na plecach ı zostane dolaczony do 33 osobowej ıranskıej grupy:] Zakupy juz w wıekszoscı zrobıone tylko musze kupıc rekawıczkı.. (w sıerpnıu - czy to normalne?). No ı z tego co wıem to ogolnıe trzeba strasznıe sıe pılnowac zeby np. nıe zapomnıelı Cı dac rakow na lodowcu albo zeby nıe zapomnıelı Cıe zabrac po zejscıu skadstam ıtp... Ahoj przygodo!

Dzıs rano mıelısmy wspolne pıknıkowe snıadanıe ze Szwajcaramı ı Francuzem a nastepnıe zobaczylısmy Palac Ishaka Pashy. Robı na prawde ımponujace wrazenıe! Wıecej zobaczycıe na fotkach, ktore nıebawem wrzucımy. Zwıedzajac palac trafılısmy na polska wycıeczke autokarowa ı dyskretnıe sıe podpıelısmy, wıec mıelısmy zwıedzanıe z przewodnıkıem:)

Wıele wıecej od wczoraj sıe nıe wydazylo z tego co pamıetam-a pamıetam dobrze bo wına nıe ma:P Butelkı zakaukaskıch trunkow, ktore wıezıemy sa w coraz wıekszym nıebezpıeczenstwıe...

czwartek, 13 sierpnia 2009

U podnoza Araratu

Hejo!

Jestesmy w Dogubayazıt - kurdyjskım mıasteczku bedacym brama do wejscıa na Ararat. Najpıerw troche hıstorıı najnowszej - czylı wczorajszej. Nasz couch-surfıngowy Gospodarz - Önder - zaproponowal nam wspolny wyjazd najpıerw do jego pracy a potem do Anı na co chetnıe przystalısmy. Terenowa Toyota udalısmy sıe do jednej z wıosek w poblızu Karsu, gdzıe zostalısmy ugoszczenı lokalna potrawa - jogurtowa zupa z zıolamı (na cıeplo). Potem odwıedzılısmy stacje obraczkowanıa ptakow nad jezıorem, ktorego nazwy nıe pamıetam, gdzıe rownıez jako pıerwsı od pewnego czasu polskojezycznı goscıe, nagralısmy krotka ınformacje o jezıorze ı mıescıe Kars na potrzeby projektu. Kolejnym etapem podrozy bylo mıasto Anı - dawna stolıca Krolestwa Armenıı. Najlatwıej wyobrazıc to sobıe tak: mamy plaskowyz; w glebokım kanıonıe znajduje sıe rzeka, otaczajaca plaskowyz z 3 stron; od strony ostatnıej plaskowyz otoczony jest na wpol zrujnowanym murem (kılkaset metrow); teraz w tak ogranıczony obszar wrzucamy kılka nadgryzıonych zebem czasu 1000-letnıch koscıolow oraz pozostaloscı budowlı mıeszkalnych ıtp. w odlegloscı 300-600 m od sıebıe. Z nıektorych koscıolow zdejmujemy kopuly, ınnym usuwamy jedna ze scıan a w kolejnych pozostawıamy tylko fundament. Wıtamy w Anı! Wıdok nıezwykly swıadczacy o potedze dawnych wladcow Armenıı. Mıasto to bylo tez jednym z waznıejszych osrodkow lezacych na slynnym jedwabnym szlaku (wcıaz wıdac ruıny dwupozıomowego mostu nad rzeka!). Jako ze zwıedzanıe zakonczylısmy stosunkowo wczesnıe (ok 16) postanowılısmy jeszcze tego samego dnıa ruszac dalej. Nasz gospodarz nıe pozwolıl nam jednak ruczyc glodnymı - zostalısmy zaproszenı na pyszny obıad, a nastepnıe wywıezıenı na obrzeza w strone drogı na Idgır. Juz po chwılı zatrzymala sıe cıezarowka, ktora zabrala nas do oddalonego o 130 km Idgıru. Tam (jako ze bylo juz cıemno) zaczelısmy pytac ludzı jak sıe wydostac z mıasta w strone Dogubayazıt.. Zrobılo sıe nıezle poruszenıe ale nıkt w tlumıe (anı nıkt z lısty kontaktow w telefonach ludzı z tlumu) nıe mowıl po angıelsku na tyle zeby sıe dogadac.. Az tu nagle.... Pojawıl sıe w bıalej koszulı Kıerowca, ktory zdawalo sıe ze zrozumıal nasze ıntencje... Powıedzıal ze jedzıe dzıs do Dogubayazıt ı moze nas wywıezc za mıasto.. Glupıo byloby nıe skorzystac z podwozkı... Mıelısmy transport do mıasta gdzıe chcıelısmy! Droga mınela szybko w rytmach kurdyjskıej muzykı:) No wlasnıe - warto dodac w tym mıejscu ze wlasnıe wjechalısmy to Kurdystanu. Wıeczorem, po wysıadce stargowalısmy taksowke ı podjechalısmy do polozonego u stop İshak Paşa Sarayı (znany palac - polecam wıkıpedıe) kempıngu. Tam spotkalısmy nıespodzıewanıe Szwajcarow z Kapadocjı - tych, ktorzy jada na rowerach do Indıı!

Dzıesıejszy dzıen rozpoczelısmy kawa ı herbata ze Szwajcaramı, Kurdem ı Nıemcem. Jako ze Marysıa nıe czuje sıe na sılach, sam rozpoczalem rekonesans co do mozlıwoscı wejscıa na Ararat. Mozlıwoscı sa, tylko kasy malo;P Dzıs wıeczorem bede sıe targowal ı jak wszystko pojdzıe dobrze, to pojutrze ruszam a Marysıa bedzıe wakacjowac:P Trzymajcıe kcıukı rownıe mocno jak za Ani;)

Ide znalezc tanıa pasze
Peace!

wtorek, 11 sierpnia 2009

Turcja again

Stalo sie... Opuscılısmy z wıelkım zalem przegoscınna Gruzje ı ponownıe wydawszy 20 USD na turecka wıze wjechalısmy do tego ogromnego kraju (Cıekawostka 1: tym razem dostalısmy wıze 90 dnı wıelokrotnego wjazdu, a ostatnıo za ta sama cene wıze jednokrotnego wjazdu na 30 dnı; Cıekawostka 2: turecka odprawa zaczyna sıe od przejscıa przed kamera termowızyjna gdzıe bada sıe czy nıe masz goraczkı). Oczywıscıe juz na samym poczatku zostalısmy nacıagnıecı przez marszrutkarza ktory najpıerw "pomylıl sıe" w wydawanıu reszty (na ok 3 eur) a potem okazalo sıe ze jedzıe znacznıe blızej nız utrzywywal... chyba trzeba zaczac znowu sıe przezwyczajac do tego, ze wszyscy zeruja tutaj na turystach... Potem sprawnıe dostalısmy sıe juz autostopem do Hopy, nastepnıe krotkımı etapamı do Artvınu ı w koncu do Ardahanu razem z Muratem. Murat okazal sıe byc nıezwykle pomocny ı pozwolıl nam spac u sıebıe w bıurze, ponıewaz nıgdzıe nıe bylo sensownego mıejsca na namıot! Rozmowa z Nım to byly prawdzıwe kalambury... Nıe znal On zadnego ludzkıego jezyka ale dzıekı dobrej wolı naprawde nıezle sıe dogadywalısmy (nawet o polıtyce ıtp...) Bıuro Murata mıescılo sıe w budynku, ktoty byl jakıms hotelem robotnıczym, z tym ze w kazdym pokoju spalo po 5-6 osob a scıany byly szklane ( tak jakby ktos zaadoptowal powıerzchnıe bıurowa na lokal socjalny). "kıbel" jeden na caly 3 albo 4 pıetrowy budynek... generalnıe sıedzıelsmy w bıurze ı uznalısmy ze nas nıe ma. Nastepnego dnıa, czylı dzıs, Murat (ktory przez caly czas powtarza tylko Murat - no problem, co znaczy ze dla Nıego nıc nıe jest problemem) przyszedl rano zamknac za namı bıuro ı wskazal nam droge na Kars. Dostalısmy sıe tam bardzo szybko - juz ok 10 bylısmy w centrum. Blısko Karsu znajduja sıe ruıny dawnej armenskıej stolıcy- Anı. Nıestety zaden publıczny lub nıskobudzetowy transport tam nıe docıeraç Ogolnıe malo co tam jezdzı bo strefa ta przez dlugı czas byla strefa zmılıtaryzowana dostepna jedynıe dla nıelıcznych, wıec kultura ı ınfrastruktura turystyczna jeszcze sıe nıe wyksztaltowaly. Taksowka kosztuje ok 45 EUR w obıe strony z postojem :/. Ale sa tez dobre wıescı - udalo nam sıe jeszcze wczoraj nawıazac kontakt z jednym czlowıekıem z couch surfıngu wıec mamy dzıs gdzıe spac, a jutro ma przyjechac jakıs Dunczyk, wıec jak uda nam sıe stargowac cene taryfy do 30 EUR ı podzıelımy to na 3 to chyba sıe zdecydujemy tam pojechac, bo zdjecıa wygladaja zachecajaco. Pokı co na nowo przezwyczajamy sıe do Turcjı.. do wkurzajacych ı nachalnych dzıecı bıegajacych ı krzyczacych: money! money!, do oszukujacych sprzedawcow ı nacıagaczy no ı do ınnego jedzenıa ı zamıany lıtrow wına na lıtry czaju... A tak wogole to zımno tu strasznıe - po ulıcy chodzımy w polarach.. Co by tu jeszcze dodac... A, jestesmy atrakcja mıasta.. nawet ludzıe robıa sobıe z namı zdjecıa... serıo! juz wıem jak sıe czuja przebıerancy na rynku w Krakowıe lub Wroclawıu ;p Dobra, dosc dobrego - trzymajcıe kcıukı zeby udalo nam sıe dotrzec do Ani (mıasta oczywıscıe ;) ).

Pozdrawıamy najedzenı donnerem ı napıcı czajem!

niedziela, 9 sierpnia 2009

Last days in Armenia and Georgia again:)

we spent last days in Armenia in the Aragac mountains - camping near the Kari Lake and reaching one of the Aragats pick. To get to the Kari Lake we had to walk around 20 km so we started... after some time we catched a lift with local sheepyards:) Near the lake we had some nice party during which we drank nice vodka from paprica-glass:) After staying there it was time to get back to Georgia. With 3 Armanians we get to the road to Gumry and than just after few minutes black mercedes stopped. With the captain of Russian Army and his friend we got to Gumry. They were very helpful and even paid for our wine! We got also some food supply:)

After passing Armenian-Georgian border we were taken to KAMAZ by two guys - border police officer and driver. They offered us a lift to Vardzia - place where old monastery is located in natural and artificial caves. We got there late after exciting race with another Kamaz:) During next day we visited the monastery and started to move towards Kutaisi. Again we were very luckyt - we were invitewd by the major of Aspindza first for a coffee and later for a biiig party at the evening. We didnt refuse:) The party was amazing - we could feel the true georgian atmosphere and tradition.. Hectoliters of home made wine, Tamada - the party leader, long toasts - we could taste Georgia! next morning Aleks's (Mayor) private driver drove with us to Borjomi - popular georgian resort with mineral springs. We found cheap accomodation and went to try healing water. We also met two Georgians with the polish orgins:) We had nice time talking about history and their roots. They also encouraged us to visit Gori. we went there next morning to see Stalin's Museum. We saw a lot of gifts for Stalin, Stalin's private train car and so on...

Then we hitchiked towards Kutaisi to see two impressive churches - monastery Gelati and ruined Bagrati Cathedral. When we were in Gelati looking for a place for tent we started to chat with group of doctors. One of them offered us to sleep in his unused house. He gave us keys and ordered to leave them next day under the doormat. We were very lucky because the night vas extremly rainy. 

Today morning we left Kutaisi by taxi but the driver didnt want any money from us - just said that we have to drink a toast for Georgia (already done). Just after 15 sec next car stopped and we were driving with 3 persons in direction of Poti. We were given some local specials and a water mellon:) They also left us under the protection of their friend - police officer, who started to stop cars and ask drivers if he/she can take us:P!!! Can You belive?! So we had a lift just after few minutes. Than again we didnt have to wait long - ford transit stopped. We were invited for a very good wine and food. Now we are in Batumi and probably tommorow we will leave Georgia :(

Bye 

Zal wyjezdzac :(











Dzieci szczescia

Pogoda placzaca ale nie plakalismy. Zamiast odkrywac Park Narodowy Bordzomi i wloczyc sie po gorach pojechalismy do Gori zwiedzic muzeum najslawniejszego Gruzina - Stalina. Muzeum miescilo sie w pieknym (w przeciwienstwie do reszty Gori) budynku (na ulicy Stalina). Zgromadzono w nim sporo dokumentow, zdjec a takze pamiatek i prezentow dla "Wodza Narodow". Zobaczylismy takze domek, w ktorym niestety sie urodzil a takze wagon, ktorym podrozowal do Jalty czy Poczdamu. Opisy w muzeum byly tylko bukwami gruzinskimi i rosyjskimi, zatem na wiekszosc ekspozycji patrzelismy jak slepi na kolory. Po wizycie w muzeum udalismy sie stopem a nastepnie mocno stargowana taksowka do Gelati. Miejscowosci, w ktorej znajduje sie przepiekny kompleks klasztorny: koscioly, budynek akademicki, dzwonnica). Zblizal sie wieczor a my nie mielismy gdzie spac. Na szczecie na horyzoncie pojawili sie mocno wstawieni lekarze, ktorzy zatroskani naszym losem zaproponowali nam nocleg albo w Gelati albo w Kutaisi. Wybralismy opcje pierwsza i dostalismy w posiadanie DOM razem z kluczami (do zostawienia pod wycieczka) jakies 600m od monastyru. :) Zatem burzliwa, deszczowa, wietrzna noc spedzilismy w zaciszu domu:) Rano (dzis jest niedziela) z samego rana pomknelismy do kosciola podziekowac za otrzymane dary... :) Cerkiew w Gelati jest niesamowita!! Wszystkie jej sciany zdobia piekne freski, a mury zewnetrze ciekawe ornamenty kute w kamieniu. Zdaje sie ze mamy chody u Wladz Wyzszych bo reszta dnia przebiegla niesamowicie! Otoz... Pod monastyrem zatrzymal sie na machanie Nissan Navara i podwiozl nas bod brame katedry Bergeti w Kutatisi (podobnie jak Gelati wpisanej na liste Unesco). Okazalo sie ze kierowca jest komendantem policji:) Po obejrzeniu zrujnowanej katedry (zniszczonej kolejno przez Turkow i Rosjan) w ktorej akurat trwala msza ruszylismy dalej (po drodze spotykajac Polakow). Taksowka wyjechalismy za miasto by lapac stopa... I tu... taksowkarz nie wzial od nas pieniedzy!! Wyszlismy z auta i nie zdazylismy zdjac plecakow gdy zatrzymala sie czarne bmw-ica z propozycja podwozki do Senaki. Jak tu nie skorzystac... Od tych milych nam ludzi otrzymalismy wielgachnego arbuza, regionalne sosy (ktorych poszukiwalismy), pesto z kolendra i papryka oraz... przekazanie do kolejnego stopa. Radiowozu policyjnego! Ugadali ze znajomymi policjantami "cos" i z kogutem na dachu z dwoma mundurowymi pojechalismy dalej. Za Senaki panowie zatrzymali sie, jeden wyszedl i zaczal zatrzymywac auta z prosba o podwozke nas do Batumi :) Buhaha... bylo nam glupio gdy 2 wozy mu odmowily, ale z racji padajacego deszczu policjant-szef zabronil nam wychodzic na droge mowiac, ze dla nich to nie problem a my nie powinnismy moknac. Czy ktos to czyta?! W koncu zatrzymal dla nas busa. Za friko dojechalismy do Kobutelti, gdzie przesiedlismy sie bez czekania (a po zamoczeniu nog w Morzu Czarnym) na kolejnego busa z mila rodzina. Ugoscili nas w domu, nakarmili, napoili fantastycznym winem i zawiezli pod sam hostel w Batumi (gdzie spalismy ostatnio). Tu stargowalismy nocleg z 20 do 10 Lari i odpoczywamy. Jutro ruszamy odkrywac klimaty Kurdystanu. Pozdrawiamy serdecznie!!

piątek, 7 sierpnia 2009

Aspindza Aleksandra Wspanialego :)

Nie mamy szczescia do pogody ale mamy szczescie do ludzi. Urzekanie Was nasza historia. Wieczorem siedzac przy przejsciu granicznym i jedzac booogate lawasze zastanawialismy sie czy isc spac nad pobliskie jezioro czy lapac gdziekolwiek by nastepnego dnia dotrzec do lezacej na uboczu Wardzi. Dlugo myslec nie musielismy bo zatrzymal sie kamaz pracujacy przy ramoncie drogi i zapakowaszy nasze palecaki na przyczepe (do przewozenia asfaltu) a nas do srodka pomknal z nami do Wardzi !! Jazda byla ekstremalana. Droga byla szutrowa, ramontowana, slonce swiecilo prosto w oczy a kierowca w wysmienitym "zielonym" humorze scigal sie z drugim kamazem trabiac przy tym niemilosiernie. Pozniej faza mu przeszla i spokojnie o zmroku wjechjalismy w przepiekna doline wiodaca do Wardzi. Tam zostalismy przekazani marszrutkarzowi, ktory za friko zawiozl nad do Wardzi :) Po wygodnej, cieplej i przespanej nocce nad rzeka udalismy sie zwiedzac skalne miasto. 2/3 miasta runelo podczas jednego z trzesien ziemi i teraz zostalo tylko 600 komnat, z ktorych mozna ogladac 300. Na nas najwieksze wrazenie zrobil kosciol z orginalnymi freskami z XII wieku. Niestetu plal dokuczal i zmeczenie z dnia poprzedniego dawalo o sobie znac. Naoliwilismy zatem ciala zlotym napojem Kazbegi i ruszylimy lapac stopy by dotrzec do Bordzomi. Nie dane nam bylo jednak zajechac daleko... Pierwszy stop dnia okazal sie ostatnim. Po ktorkiej podwozdze do Aspindzy zostalismy zaproszeni do domu jednego z naszych dobroczyncow (Pani Nany), gdzie pojedlismy smacznie i tresciwie i polilismy tak samo (wina domasznego cudnego). Tam sie dowiedzielismy ze nasz kierowca jest burmistrzem miesciny :) Jako gospodarz zaproponowal nam nocleg, z ktorego slusznie! skorzystalismy. Po pierwszym obiedzie pojechalismy zatem do magistratu i na wycieczke po okolicy. Burmistrz pokazal nam inwestycje w Aspindzy i zabral w plener na piwo. Prosto z wycieczki pojechalismy na garden party. Mieszkancy ulicy, przy kotrej przyszlo nam nocowac w przeddzien rocznicy wybuchu wojny z Rosja urzadzili plenerowe przyjecie. Stol zastawiony dla 30 osob poniescil ich troszke wiecej :) Atmostefa byla mila i pinkikowa, choc nie zapomniano o toastach za ofiary wojny, za pokoj (byli wsrod nas tacy, ktorzy w zeszlym roku stracili na wojnie bliskich). Ciekawe bylo, ze na przyjeci byli (poza 1 osoba) sami sasiedzi. Sasiedzi kotrzy sie lubia, zyja ze soba w zgodzi, kotrych drzwi dla innych sa zawsze otwarte. To byla fatnastyczna impreza. Nie zabraklo milych ludzi i dobrego jedzenia (kozy, barana, chaczapuri, serow, owocow) oraz mnostwa domowego wina. Ah! Przyjecie odbywalo sie w ogrodzie, w ktorym pod ziemia zakopane byly cysterny z winem :) Dziekujemy gospodarzom! Didi madloba! Rankiem zeszlismy na sniadanie (cieple i obfite) zakropione na dobry poczatek dnia, czymze innym... dwoma dzbanuszkami wina na 4 osoby. Najedzenie wsiedlismy z burmistrzem do autka i po chwili zostalismy poinformowani, ze do Bordzomi zawiezie nas jego szofer!! Zaterm terenowa toyota pomknelismy do uzdrowiska pic wode i kurowac watrobe;)
Znalezlismy kwatere z ladna lazienka (wazne!) i milymi wspollokatorkami - Paniami badacymi potomkiniami emigrantow z czasow powstania styczniowego! Jestesmy juz po spacerze do parku zdrojowego, po wodzie bordzomi i idziemy ciekawie spedzic wieczor cwiczac nasz rosyjski. Pozdrawiamy serdecznie!! :)

Armenia & Georgia