środa, 29 lipca 2009

Erewan

Dzis wiekszosc dnia poswiecilismy na zwiedzanie stolicy Armenii. Zaczelismy od najstarszego zachowanego tu kosciola - Kosciola sw. Katogike ocalalego przed rozbiorka w czasach Stalina. Niewielka, skromna swiatynia stoi na zabloconym placu miedzy blokami z wielkiej plyty. Miodzio. By nacieszyc oczy czyms piekniejszym zainwestowalismy 300 pieniazkow i udalismy sie do Ormianskiej Galerii Narodowej. Upatrzylismy sobie jedno pietro (z osmiu) - ze sztuka zagraniczna i spedzilismy tam sporo czasu. Ekspozycja byla swietna - poczawczy od posazkow egipskich z XX w. p.n.e. przez malarstwo Goi, Rubensa, Botticellego czy Donatella na przepieknych rzezbach i porcelanie konczac. Troszke zmeczeni postanowilismy odpuscic pozostale 7 pieter i jeszcze chwile spedzilismy na wystawie map przedstawiajacych Armenie w roznych okresach (byly tu kopie map z 1482 roku jak i starszych - cos pieknego! jak oni po wojnach trafiali z czyms takim do domu?!) A... z okien galerii, z "naszego" osmego pietra roztaczal sie swietny widok na Plac Rebulbiki. Madrze zaprojektowany plac z duza fonatanna otoczony jest socrealistycznymi (acz bardzo ladnymi!) budynkami z rozowawego tufu; budynkami w ktorych znajduja sie ministerstwa, urzedy i hotele. Galeria Narodowa jest wieeeelka i jesli ktos ma wiecej czasu, zainteresowania tematem i wiedzy to z pewnoscia spedzi w niej przynajmniej jeden dzien i wyjdzie zachwycony. My wyszlismy szybciej i poszlismy (po drodze kuszajac buly z miechem) do Blekitnego Meczetu - pokrytego kolorowymi mozaikami i polozonego w otoczeniu zacisznego ogrodu. Nastepnie przeszlismy na druga strone ulicy i weszlismy do Hali Targowej. Taaaak... Takich slodyczy u nas nie ma. Owoce kandyzowane welkiej masci, rolady z orzechami, orzechy zawiniete w stezalym kisielu, pomidory kandyzowane nadziewane orzechami i miodem (brrr....jakie to slodkie!!! :/) do tego ogom ziol, owocow oraz przypraw kolorowych i pachnacych obstawionych przez zachecajacych do kupna sprzedawcow... Przekonani do kupna czegos, co ciezko jest jesc wyszlismy i poszlismy do Muzeum Zaglady przedstawiajacego zaglade 1,5 mln Ormian, ktora rozpoczela sie w 1915 roku na terenie Impreium Tureckiego. Tresc zgromadzonych tam dokumentow, pamietnikow, listow i zdjec robila ogromne wrazenie a do glowy przychodzila mysl, ze historia ma tendencje do powtarzania sie:/ Kolo muzeum znajduje sie takze mauzoleum z plonacym ogniem i obelisk - calosc jest dosc nowoczesnym projektem ulokowanym na wzgorzu - naprzeciw majestatycznego, osniezonego Araratu... Byl to ostatni punkt naszej dzisiejszej wycieczki do Erewanie... Wracajac minelismy jeszcze okazaly budynek fabryki brandy, wina i wodki ale postanowilismy tam nie wchodzic bo nie wiadomo co nas dzis jeszcze na drodze spotka ;) Odpoczelismy za to na murku przy fontannie, wypisalismy karki do blizszych nam Rodakow i powrocilismy w okolice hostelu. Za chwile zabierzemy placaki i bedziemy probowali dostac sie dzis do pobliskiego Eczmiadzynia by zobaczyc najstarsza chrzescijanska swiatynie w Armenii (Ormianie przyjeli chrzest gdy my bylismy jeszcze w glebokim,ciemnym lesie...- bo w 301 roku ;) ) Pozdrowka!

wtorek, 28 lipca 2009

Obserwacje

Tak sobie podrozujemy przez te kaukaskie, zakaukaskie kraje i robimy coraz wieksze oczy...
Gruzja. To kraj pograzony w ruinie...- i nie jest to tylko nasze zdanie lecz takze opinia mieszkancow Gruzji. Czas sie tu zatrzymal gdy upadlo ZSRR czyli niespelna 20 lat temu. Kapitalu zagranicznego ani duzych inwestycji nie widac, handel z Rosja juz (po wojnie) nie istnieje, - upadaja sady i plantacje, ludzie nie maja pieniedzy by remontowac swoje domy i obejscia (zatem wygladaja one bardzo zle) a sporo pieknych zabytkow sprawia wrazenie jakby mialo sie za chwile rozpasc. Panstwowa sluzba zdrowia nie istnieje - podstawowa opieka zdrowotna zapewniona jest jedynie najbiedniejszym a pozostala czesc spoleczenstwa za leczenie musi placic... Zatem sie nie leczy (bo nie ma pieniedzy), lekarze nie cierpia na nadmiar kasy (bo nie maja pacjentow) a po przetopieniu uzebienia Gruzinow mozna by ozlocic spory monastyr. Domy bez biezacej wody, poza miastami to nierzadki widok, a cale wsie bez produ nadal sie zdarzaja... Niezle za to wyglada Tbilisi. Mamy tu na mysli stara czesc miasta pelna pieknych budynkow i milych uliczek zastawionych knajpkami. Folklor. Na folklor drogowy skladaja sie przede wszystkim: stan drog, brawura kierowcow marszrutek (pojecie pasow czy to bezpieczenstwa czy drogowych - nie istnieje), bydlo wszelakie i trzoda chlewna na ulicach, marki i stan samochodow (Pobieda, Ulaz, WOlga, Lada...) Folklor lokalny tworza nastomiast ludzie ktorzy zyja tym samym rytmem co ich przodkowie (wyznaczanym przez okresy wypasu owiec, budla), jedza to co wyhoduja i mowia dialektami ich przodkow, niezrozumialymi dla wielkomiejskich Gruzinow. Szczescie Gruzji w tym, ze ma przepiekna przyrode, niesamowita kuchnie, przesympatycznych ludzi i poza dwoma rejonami jest bezpieczna - a co za tym idzie szanse na rozwoj turyski. (Zastanawiamy sie jak to jest ze u tych biednie zyjacych ludzi jest tyle zyczliwosci, gotowosci do pomocy i hojnosci ?!) Widac ze rzad "cos" robi by przyciagnac turystow (wydaje foldery, informatory), chociaz wpomnienie prezydenta u zdecydowanej wiekszosci Gruzinow budzi niechec. Wypominaja Saakaszwilemu wystawny tryb zycia i rozrzutnosc - co w kraju w ktorym ludzie zyja biednie jest wedlug nich nie na miejscu. To tyle na dzis. Nastepny odcinek bedzie dotyczyl Armenii - napiszemy go gdzy lepiej poznamy ten kraj i zasmakujemy lokalnych klimatow :)

Mnogo cziasa, malo dziengla :)

Wczoraj tuz po poludniu, po poltorej godziny jazdy z Tbilisi dotarlismy stopem z azerami na granice gruzinsko-ormianska. Zakupilimy bardzo ladne wizy, ktorych cena nas mile zaskoczyla (10$ zamiast spodziewanych 40 czy 50$),przekroczylismy granice (paszport Pieca cudem przemknal przez okienko) wymienilismy walute i stanelismy przy drodze by lapac stopa. Po chwili zatrzymala sie Lada Samara z trzema mlodymi przedstawicielami handlowymi, ktorzy podwiezli nas w kierunku Sevan... Zatrzymalismy sie gdzies przy trasie w przydroznym barze, gdzie chlopaki zaprosili nas na kolacje. Kazdy z nas wsunal po 3 kebaby wieprzowe mmm, byly tez salatki, sery, chleb, lawasz, wino i polowka na dwoch wody ognistej. Najedlismy sie bardzo bardzo i trzezwo jeszcze stwierdzilismy ze z tym kierowca to my juz dalej nie pojedziemy, mimo ze oferowal nocleg i mila impreze...
Zatem jeszcze na tym samym parkingu, przy tym samym punkcie zywieniowym podeszlismy do meskiej ekipy z mercedesa okularnika (z tym ze staaarszej wiekiem) i tym samym zmienislismy srodek transportu, a wczesniej stolik i jadlospis... Z panami starszymi nasze pelne juz brzuchy potraktowalismy jeszcze kawa, piwem, kola, arbuzem i jogurtem (takim geeeestym do krojenia lyzka), od obslugi dostalismy po szklance (bo nam sie spodobaly) po czym z zawrotna predkoscia 60km/h i 5000obr/min ruszylismy do Sevan. Wszystkie mijane od granicy miasteczka i wsie byly koszmarne. Wygladaly jakby ktos granat wrzucil i zapomnial pozamiatac. Szaro-bure betonowe konstrukcje wygladaly malo ciekawie. Biednie, choc sama juz nie wiem czy gorzej niz w Gruzji. Bezrobocie w tym 3 milionowym ktaju siega ponoc 70% a miedzy biednymi a bogatymi istnieje wielka przepasc (brak klasy sredniej). Co wiecej Ormianie nie lubia prawie wszystkich sasiadow...Z Turcja i Azejbejdzanem maja na pienku(na szczescie Polakow traktuja batrdzo goscinnie) W krainie tych obdrapanych miescin pocieszajacym widokiem bylo wielkie, otoczone gorami Jezioro Sevan zwane morzem Armenii oraz bardzo mile towarzystwo Panow (nasza ekwilibrystyka jezykowa jest zaskakujaca!)... Po nieco ponad godzinie jazdy ponownie zatrzymalismy sie na posilek... Tym razem bylismy goscmi pulkownika amrenskiej armii z ktorym jechalismy autem. W domu czekal juz na nas zastawiony stol a na nim: grillowane na ogniu szaszlyki z mieska (mniam!) i kartoszkow, chleb, zielenina i ponownie domowej roboty trunki: eto cziste winogrono!! Rzeczywiscie ta wodka bylo inna. Przy stole 6 chlopa i my. Pulkownik-Hajduk wojujacy w Nagornym Karabachu byl dla nas bardzo mily... Dal nam swoj numer telefonu i polecil, ze jakby sie cokolwiek niemilego dzialo, jakbysmy mieli jakiekolwiek problemy w Armenii to mamy do niego dzwonic a on sie sprawa zajmie :) Grunt to pierwszego dnia nawiazac dobre znajomosci. Zaskoczeni przez nasze mozliwosci zoladkowo-watrobowe wsiedlismy podownie do okularnika i przez koszmarne, pograzone w ciemnosci wsie ruszylismy dalej do miesciny polozonej ok 15km od Sevan, by przenocowac u Pana Kierowcy. Tam przed polnoca narobilismy zamieszania wsrod zony, trojki okolo 20 letnich dzieci i psa po czym poleglismy w lozkach w czystej poscieli... :)))) Rankiem po kawie i pffffff....sniadaniu zostalismy obdarowani czym nastepuje: kubeczkiem z Ajlowju z misiem w srodku; misiem z rozyczka z napisem Ajlowju, oslonka na doniczke wykonana domowym sposobem z pestek moreli i kleju silikonowego, stroikiem rowniez domowoej roboty wykonanym z trawy, pestek, orzechow itp... (strasznie nieporeczne) Odwdzieczylismy sie za te dobrodziejstwa tuszetanskim owczym serem i smyczka firmowa :D Po tym wsiedlismy z mlodzieza do wolgi i zostalismy zawiezieni do Monastyru Kecharis. Pora byla malo turystyczna, zatem panowal w nim spokoj i moglismy niespiesznie go ogladac. Zrobil na nas duze wrazenie - gownie ze wzgledu na wielkosc budowli i jej architekture i ornamenty na kamiennych kolumnach i scianach - wystroj byl bardzo skromny. Nastepnie na parkingu po zakupie czeresni wyhaczylismy swietnego stopa do Sevan. Pan artysta malarz po petersburskiej szkole, zajmujacy sie ekspertyzami obrazow w Europie podwizl nas az pod sam Monastyr Sevan (w ktorym to wisi obraz jego autorstwa). Szalu nie bylo... Poza pieknym polozeniem nas tafla jeziora monastyr nie zachwycal nas. Moze sie nie znamy :) Plusem tego punktu programu bylo to, ze Piecu pozbyl sie stroika (wypadl mu pod nogi taksowkarza... potem nim obdarowanego;)). Pod monastyrem wsiedlismy do Mercedesa S500, ktory ze srednia poredkoscia 60km/h zawiozl nas do Erewana. Pierwsze wrazenie: to miasto jest bogatsze od Tbilisi... Potwierdzilo sie to chile pozniej gdzy wyladowalismy w centurm, przy Placu Republiki. Raczej nie ma tu obskurnych blokow i straszacych podworek. Centrum stolicy jest zadbane, wyremontowane- pewnie kosztem turystow bo ceny maja zbojeckie. Poszlismy do IT w poszukiwaniu noclegu gdzie niewiele zalatwilismy, jednak ostatecznie po roznych przygodach spanie mamy za 50zl :( w bardzo ladnym i pustym hostelu :) Na miescie spotkalismy przemilych Obiezyswiatow Malgosie i Piotrka, ktory wracaja z Iranu. (Pozdrawiamy serdecznie i do zobaczenia na trasie;)!) i z ktorymi zjedlismy i wypilismy conieco na murku wymieniajac sie doswiadczeniami i sluchajac ciekawych opowiesci podrozniczych. Teraz odpoczywamy w hostelu a jutro z rana ruszamy odkrywac Erewan. Zdjecia wrzucimy gdzies kiedys bo tu polaczenie internetowe jestrze przez mulasty modem. Pozdrawiamy - zadowoleni My. Piszcie co u Was.

Mnogo cziasa, malo dziengla :)

So finally we have a time to write smth more about our trip to Tushetii and others.

From Tbilisi we took the marshrutka (some kind of minibus - usually in very bad technical condition and almost always with broken front window:P) to the place located around 80 km from our destination - Omalo. As soon as we have left the minibus we got surrounded by the jeep drivers who offered us super price for driving with them to Omalo - only 50 lari per person (1 lari is about 0,42 EUR).Of course we rejected their offers and went to local information center about tusheti region to get some materials about that area. Again we heard that it is impossible to hitch-hike to Omalo and the only way is to take the jeep-taxi. But we are very stubborn people and we get out of the village to hitchhike. The first passing car stopped and took us to the next village - Pshaveli, where road to Omalo starts. Then one more short distance lift and we were on the road which leads only to the Tushetii Protected Area. We started to wait... and wait.... there was a car approx. every 15 minutes. After one hour one of the vechicles stopped for us:) In nice all terrain car we started our 4 hours long journey to the edge of the civilisation. The road is dusty/rocky and very exposed - the giant falls on one side and huge mountains on the other... The highest point of that road is located at 3000 m above the sea level... After coming to Omalo we had to find a room, because Marysia didnt feel good. We found one - without electricity and water... with the toilet outside:P.. But that was all we could afford. The host was very nice. She prepared herbal tea for Marysia and took care of her. When Marysia was recovering I took a small walk during which I was bitten by a sheepyard dog;/ When Marysia was healthy again we went to Dartlo village.. In this settelment old defence towers can be found. We were really astonished by the surroundings of the village, and the Dartlo itself. During our walk we met 3 very nice French guys, who can speak english very well!;) (Hello There! How is Your trip?) We spent the evening together eating delicious georgian meal and playing cards.. Next day we had to go back to Omalo. On our way we were taken to the jeep by the group of Georgian Bankers. They shared with us their 33 year old georgian cognac:) Together we have visited also Omalo Castle and Diklo village (near the russian border). We were a bit unlucky because it was raining all the time and we didnt managed to get to the top of the surrounding mountains - but we are sure we will come back:) On our way back from Omalo again we were very lucky - we got a lift just after 20 min:) It was Lada Niva where we spent our next 4 hours. During our ride through the mountais we had to stop on the pass because an unexpected party started:] It looked very simple - 12 Georgians, 6,5 liters of home made wine, sheep cheese, bread, meat and a lot of toasts (see the pictures). The same day we got to Tbilisi where again we found a shelter in Antek's flat (thanks again!). Yesterday, after 1,5 hour ride from Tbilisi we got to Armenian border. After buying a visa etc we started to hitchhike. After few minutes Lada Samara stopped and took us to one of the cities. To be precise we stopped on the outskirts to eat and drink some local specials. We tried armenian kebab and armanian wine and vodka:) it was veeery good and big meal and when we wanted to pay we were not allowed to.. We were also offered to stay in one of our hosts houses but we decided to go further. We came to the first car waiting on the parking and the driver said that he would take us to the place we wanted. Then we were forced to eat and drink some more (water melon, coffe, yoghurt, beer, cola, cheese...) and after that we started to go. When we reached to the Sevan we were invited by the colonel of Armenian Army for another supper with drinks (again biiiiig meal)... and at the end our driver told us to sleep in his house. We had no better choice so we agreed. Today His children have shown us very nice monastery. Than we went to Sevan Monastery and finally we finished in Yerevan in quite expensive but cosy hostel. Tommmorow we plan to see the city and get out of there:) Oh! by the way we have new motto for our trip: Mnogo cziasa, malo dziengla (a lot of time and lack of money):D

So we experienced the armenian hospitality and so far the hitchhiking works perfectly:) See You!

Erewan

Hello!
We're in Erewan looking for any acommodation. Later we will write longer post :)

Heja!
Jestesmy w Erewaniu i szukamy jakiegokolwiek miejsca na nocleg. Pozniej napiszemy dluzszy post. Bedzie w nim duzo o jedzeniu ;)

niedziela, 26 lipca 2009

Tuszetia-kraj winem plynacy

Jak napisalismy tak zrobilismy. Z Tbilisi pojechalismy marszrzutka do pewnej (cywilizowanej jeszcze) miejscowosci polozonej ok. 80 km od naszego celu. Tam, gdy wysiedlismy z plecakami z busa, stalismy sie ofiara kierowcow jeepow, probujacych upchnac nas do swoich aut za “jedyne” 50 lari od osoby (blisko 100zl). Bez wiekszych problemow udalo nam sie od nich opedzic – patrzyli na nas jak na wariatow, gdy mowilismy ze do Omalo pojedziemy auto-stopem…. Usmiechali sie z politowaniem. Jednak my dwoma autami dotarlismy w miejsce, gdzie dalej droga wiodla juz tylko do Omalo I tam po godzinie !! zlapalismy transport do Tuszetii… Przez ta godzinie droga przejchaly trzy auta… A w tym, ktore nas zabralo przyszlo nam spedzic jeszcze 4 czasa…4 dluuuugie godziny jazdy po wyboistym gorskim trakcie, serpentynie wiodacej nad przepasciami przez sniegi, potoki, pod wodospadami, przez przelecz na blisko 3000 m.n.p.m.… Kazdy komu uda przezyc sie ta droge pamieta ja dluuugo ;) Wieczorem na miekkich nogach wyszlismy z terenowki w Omalo polozonym na rozleglej polanie otoczonej gorami. Ja ja sie wytoczylam I usiadlam bo wysoa goraczka I bol glowy skutecznie mnie rozlozyly a Piecu poszedl szukac pooju – bym mogla wykurzyc siedzace we mnie zlo w cieplym wyrku. Znalazl… bez produ, biezacej wody I innych zbednych udogodnien;) Poleglam o 7. Rankiem, tak kolo 10 ;) Piecu poszedl na spacer podczas ktorego zlapal go deszcz I pogryzl pies pasterski a wlascisiel psa 70% czacze podal biedakowi (Piecowi) tylko przez skore. Ja poszlam spac a od 15 bylam ratowana przez Pania Gospodynie cudowna tuszetanska herbata – naparem z blizej mi nieznanego , ale bardzo smacznego ziola. Postawiona na nogi w piatek moglam juz isc z Mackiem w gory. Wybralismy sie do polozonej o jakies 6 godzin drogi od Omalo wioski Dartlo. Uroczo polozona osada, w ktorej domy (podobnie jak w calej okolicy) zbudowane sa z kamienia I kamieiem kryte, wyrozniala sie kilkoma dobrzez zachowanymi wiezami, w ktorych kiedys ludzie szukali schronienia przed wrogami. Dotarlismy do niej z uwaga!! Trzema sym-pa-tycz-ny-mi I mowiacymi po an-giel-sku Francuzami  Rozbilismy namioty na jednym podworku I bardzo milo spedzilismy wieczor przy fantastycznej kolacji (zupa z baraniny z ziemniakami, domowy chleb, domowy owczy ser, domowe wino I czacza oraz masa zielska blizej nie okreslonego) oraz przy kartach Szkoda ze rano poszli w innym kierunku bo bylo bardzo wesolo. My w sobote wracalismy do Omalo, gdzie zostawilismy czesc swoich rzeczy I skad mielismy w niedziele lapac stopa. Dojscie do wsi nam sie nie udalo, bo z drogi zgarnela nas potezna toyota land criuser (?) z 9 gruzinami w srodku. Szybko znalezlismy wspolny jezyk… Ponadtrzydziesloletnie koniaki sprawily ze dogadywalismy sie bez problemow. Spedzilismy z nimi troche czasu, bo zabrali nas na wycieczke objazdowa po okolicy – zajechalismy do “zamku” – wiez w gornym Omalo oraz do kilku okolicznych osad. Gruzini Ci bylo pracownikami banku (a wygladali na pracownikow stadionu 10-lecia) I pieknie!! Pieknie!! Spiewali… Dzis rano o 8 wyszlismy by upolowac jaiegos stopa, ktory zwiezie nas na dol. Ta sztuka udala nam sie po okolo 20 minutach;) Nawet nie zdazylismy wypic kawy przy drodze… Moze to I dobrze… Bo na przeleczy kierowca zatrzymal sie przy kilku stojacych autach I razem z nami dolaczyl do plenerowej imprezy sniadaniowej. Znow w ruch poszedl chelb, ser, pomidory I 6,5 litra domowego wina. Tego mi trzeba bylo…bo jadac na tylnym siedzeniu ta gorska droga zalowalam ze nie mam przy sobie pelnej piersowki. Po paru kubeczkach swietnego wina jechalo sie znacznie lepiej. Juz nas nie stresowaly wyboje, ostre zakrety I urwiska. Szczesliwie dojechalismy na dol, potem to Tbilisi I now jestesmy u Antka – gdzie zroblilismy I zjedlismy dobra kolacje I odpocywamy  Tuszetia to niesamowity region. Najdzikszke gory jakie kiedykolwiek widzielismy, przecinane dziesiatkami wawozow, dolin, potokow I wodospadow… najbardziej oderwane od rzezywistosci osady, gdzie ludzie zyja tym co sami wyhoduja, wyprodukuja. Priroda prekrasna a ludie haraszo…

W lesie tylko partyzanci. Ale w wiekszosci martwi.













wtorek, 21 lipca 2009














exploring Georgia

So, Finally we have som time and internet:)

We have started to explore Georgia. We have seen Ananuri Fortress, Mtcheta and Kazbegi. We had some trekking on attitude of 3600 m above the sea level. We have also experienced georgian hospitality ( see the pictures). We were invited first for the party during the evening and than for the enormous breakfast... Now we are in Tbilisi again staying in Antek's place ( we met him in the mountains) and tommorow we are going to go to Tushetia - very wild and beautiful region north east from the capital of Georgia.. So probably we will be out of the world for the next few days:)




Kaukaz nas pochlonal

Witajcie!
Tyle milych rzeczy sie wydarzylo od ostatniego wpisu... Zalatwilismy sprawe w polskiej ambasadzie pomyslnie, odwiedzilismy ambasade Azerbejdzanu gdzie spraw nie zalatwilismy (bo przekraczaly nasze mozliwosci organizacyjne, finansowe i czasowe) i ruszylismy rodkrywac Gruzje. Najpierw ruszylismy do Mcchety, gdzie przenocowalismy u Pani Walentyny z domu Latoszynskiej (pol Ukrainki pol Polki) i gdzie zwiedzilismy starenkie, wpisane na listeUNESCO cerkwie Sweti Cchoweli, Samtawro oraz muzeum. Nasttepnie przez Tbilisi udalismy sie do Ananuri, gdzie nad sztucznie utworzonym jeziorem goruje okazala forteca... Tam sie dzialo!!Na nocleg wprosilismy sie do gospodarstwa ledzacego u podnoza zamku - miedzy twierdza a jeziorem... Rozbilismy palatku i wykapalismy sie w jeziorze..mr..... Niedlugo przyszlo nam potem lezez na trawie i pisac nasz dzienniczek bo zostalismy zaproszeni na imperze nad jeziorem. Gospodarz z 4 kolegami zadbali bysmy dobrze wspominali ten wieczor... Wina nie braklo. A maja zupelnie inna kulture picia niz u nas... Toasty sa dluuuugie (bardzo dlugie) i czasem baaardzo wyszukane a na ich zakonczenie wino wychyla sie szklanka do dna... My przyszlismy mocno po rozpoczeciu posiadowy i wyszlisy mocno przed zakonczeniem a w tym czasie poszlo 5litrow (szczesliwie ja mialam taryfe mocno ulgowa);) Oczywiscie jedzenia nie braklo...pieczywo rozniste, chaczapuri, chinkali, sery, mieso, arbuz i nektaryny... Mniam...na dodatek dospodarze wsiedli w auto i pojechali po swieze zapasy specjalnie dla nas. Wyjsc z imprezy nie bylo latwo :) Obiecalam sobie po niej ze na nastepny dzien nic nie jem... Taaa... gdy zlozylismy namiot, ja wrocilam z woda (po ktora poszlam z Nikim-synem gospodarzy) gospodyni zawolala mnie (bo mam prostsze imie) pod utworzyony z winogron dach... tam stol sie uginal: chinkali, chaczapury, sery, kawa, ciasta, galaretki w czekoladzie, chelebki, sos ze sliwek... a do tego DWA talerzyki... Jedzenia jak dla 8 chlopa:) Nie ma to jak milo rozpoczac dzien... Po tym nastapila seria pamiatkowych zdjec, dostalismy od Pani butelke sosu ze sliwek, ja dostalam naszyjnik - odwdzieczylismy sie smyczami i ruszylismy w droge. Najpierw poszlismy na spacer nad jezioro gdzie staly ladne architektonicznie lecz zrujnowane wille, wsrod ktorych przechadzaly sie swinie a potem poszlismy na parking gdzie autostop sam nas znalazl... Z rodzinna wycieczka dwoma jeepami a lekarzmi dotarlismy w Wysoki Kaukaz do Kazbegi. Wwiezli nas nawet do polozonego w gorach kosciolka Tsminda Sameba... obciach - ale sie zrehabilitowalismy. Nocleg znalezlismy w pensjonacie u Nazi - jak sie okazalo pelnym Polakow (4 + 12 osobowa silna grupa pod wezwaniem buhhahaha... chcaca wejsc na Kazbek). Rozbilismy namiot i poszlismy rozchodzic sie przed kolejnym dniem... Najpierw zeszlismy na zakupy a potem wdrapalismy sie do Tsminda Sameba, gdzie wieczorowa poro panowal juz spokoj i cisza i nie bylo zadnych turystow. W tak milej atmosferze wdalismy sie w rozmowe z Mnichem Antonim - bardzo pogodnym czlowiekiem, ktory pooopowwiadal nam o swiatyni i porobil nam duuuzo zdjec moim canonem ;) Wieczorem polozylismy sie wczeniej spac by moc rano wstac i udac sie do polozonej przy lodowcu, u stop Kazbeka stacji meteo. Niestety silka 12 osobowa grupa pod wezwaniem do poznej nocy uniemozliwaiala nam zasniecie (cytat nocy: "Najwyzej bylem w Andach. A i na Kilimandzaro. Dwa razy. I nie lubie Tatr. Tatry sa dla szpanerow. / Lubie polskie seriale(m jak m...). Mozna je tylko ogladac, nie trzeba przy nich myslec). Rankiem po deszczowej nocy ruszyismy z plecakami w gory (w ytm czasie silkan grupa..idaca tam gdzie my objuczala konie;)). Trasa byla baaardzo mlownicza a po dojsciu do przeleczy ukazala nam sie piekna panorama ostrych turni i lodowca. Tam chwile odpoczelismy , spotkalismy dwoch bardzo sympatycznych Polskow - w tym Antka, u ktorego zapewne dzis spedzimy noc i ruszylismy dalej w poszukianiu miejsca na namiot. Znalezlismy je na ekhm...wyspie...w miejscu otoczonym z dwoch stron potokami, tuz przy lodowcu, na wysokoslci okolo 3600. Ugotowalismy obiadek, szlismy na spacer a potem o 19 padalam do spiwora z bolem glowy i uczuciem straty sil. Noc ciepla nie byla a rano wlozylismy na siebie chyba wszystko co mielismy ;) Ponad 3 godziny zajelo nam zejscie do Nazi. Nie tryskajac energia powleklismy sie a obiad (okolo 13) ba chinkali a natepenie na tzw. spacer do doliny Sno... Pare autostopw nam w tym spacerze musialo pomoc bo moja kondyscja psychofizyczna (z podkresleniem psycho) byla marna... Nieuzasadnione, dlugotrwale ataki smiechu do lez i bol brzucha po obiedzie sprawiy ze nie nadawalam sie do uzytku :/ Wroccilismy zatem uazem limuzyna do Kazbegi i z widokiem na niesamowite gory nadgonilismy pisanie dzienniczka... Dzis rano wsiedlismy w marszrutke (bark ruchu jakiegokolwiek z tej wsi w kierunku Tbilisi) i dojechalismy do stolicy. Najpierw poszlismy kupic karte sim gruzinstiej sieci telefonicznej by zadzwonic do Antka... Poszlismy do salonu ktory nam wskazal, a po wyjsiu, zaopatrzeni w nowy numer z telefonem w reku i gotowoscia telefonowania doslownie wpadlismy na Niego (Antka) na ulicy. Umowilismy sie ( za 45min) pod parlamentem;) Poszilsmy potem na poszukiwania sklepu z mapami i spotkalismy jeszcze znajomego Polaka poznanego w Twierdzy Ananuri (w wczesnej jeszcze spotkalismy rodaka w ksiegarni a nastepnie na miescie;) ) Jutro udajemy sie do Tuszetii a nastepnie do Swanetii. Pozniej przyjdzie czas na Armenie...Do skontaktowania. ;)

czwartek, 16 lipca 2009

Tbilisi i zalegle foty











Przekazujemy zalegle foty: z Nemrutu i okolic. (kapiel w rzece, fotki ze szczytu, most rzymski i ja mowiaca "noga komara" na tle Eufratu)
Dzis zalatwiamy sprawy ambasadowe w Tbilisi i wloczymy sie po miescie ;) Centrum jest ladne i europajskie ale reszta...:/
Dzis lub jutro wyruszymy na szlak zwany Gruzinska Droga Wojenna (z czym po dzisiejszej nocy i poranku nie powinno byc problemu ;) ) Przystanek pierwszy Mccheta i jej zabytki wpisane na liste UNESCO a nastepnie kierunek - Kazbegi.
English version soon.

środa, 15 lipca 2009

Tbilisi

Dzis szybciutko dojechalismy do Tbilisi. Jutro pozwiedzamy miasto i zalatwimy sprawe ambasady i Piecowego paszportu.

wtorek, 14 lipca 2009

Batumi - godziny pierwsze

Dooobrze jest! Najpierw na granicy pan sam z siebie zaproponowal nam podwozke do Batumi, potem na stopa zabral nas chlopak ktory oddal nam swoje morele a nastepnie inny mlodieniec czekal z nam na wlasciwa marszrutke...gdy w koncu przyjechala powiedzial busiarzowi gdzie chcemy wysiasc i zaplacil za nasz kurs ;) Zatem ludzie w Gruzji sa mili.
Przed chwila wyszlismy z kolacji - zaszalelismy i szarpnelismy sie na knajpe... Oczywiscie na pierwszy plan poszlo chaczapuri - (niech sie krakowska knajpa schowa) a do tego piwo :) /lekko lurowate/ . Kelner rowniez byl niezwykle mily...przygladal mi sie i spoglada... potem puscil romantycna muzyke, przygasil swiatlo i postawil nam swieczke na stole - my (rodzernstwo Matki Polski i Ojca Ataturka) w smiech :) Potem to co zostalo na naszych talerzach (porcje byly tak duze ze MY!! nie bylismy w stanie ich pochlonac) spakowal do foliowego woreczka i dal nam na wynos..') A i odkrylismy stare Batumi. Poszukujac kafejki kluczylismy po uliczkach i trafialismy na park, stare koscioly, bulwar, fontanny... Powialo Europa;) i nadmorskim kurortem. Gdyby nie to pismo byloby jak na Ukrainie;) Nawet nam sie spodobalo to miasto, zatem jutro (jesli przestanie padac) pojdziemy zwiedzac. Dodam, ze pare godzin temu zostalismy wysadzeni w nowej czesci miasta, przypominajacej jeden wielki bazar na ktory mozna kupic wszystko;) Bazar posrod nieslychanie dziurawych ulic i pedzacych samochodow... Lekko przerazajace.
Poki co koncze wpis... U nas jest juz po 22 zatem bedziemy zmykac do naszego hostelu ktorego cene bez problemu pani obnizyla nam z 15 do 10 pieniazkow (18zl) ;)
Jestesmy dobrej mysli...czujemy sie tu bardziej swojsko niz w Turcji i mamy nadzieje ze bedzie cudnie :) Wstepny plan jest taki by opuscic Adzarie od polnocy i pojechac przez Imeretie, Szide do Tbilisi. Bedziemy z pewnoscia w kontakcie! Pozdrowka!

Georgia:)

I will write very shortly because my time in the internet cafe is ending, but i will write in more detailed version as soon as possible!

So, we are now in Batumi in Georgia:) We have seen sunset and sunrise on the Nermut Dagi ( where are the beautiful and very old sculptures ). We catched the perfect stop with Nikki and Lisa (we spend together 2 days and around 800 km). We have seen Kurdish villages where we were the biggest attraction of the year... Finally, today we were invited to very good kebab by turkish driver and crossed very crowded turkish-georgian border. Seems that I will have to go to the embassy because my passport is destroyed a bit and I have hardly passed georgian pass control today:P We will also go to the embassy of Azerbaijan to fill up visa forms. 

The weather could be better - it is rainy and stormy... So probably we will stay here in some hostel (there is  no couchsurfer here!!! ) and tommorow we will be going towards Tbilisi.

Be patient and wait for the full size posts:)

Full kurdish nad Eufratem i Gruzja

Czesc!
Po nieszczesnej nocy na kempingu w Kahcie bez problemu dostalismy sie za miasto i dalej w gory... tam w miejscu gdzie pieprz rosnie, miedzy jedna a druga kurdyjsca wsia rzucona gdzies miedzy skalami , zgarnely nas z drogi okolo 10 rano dwie dziewczyny z Australii jadace na zachod slonca na Nemrut ;) Bylo dosc wczesnie wiec podczas krotkiego postoju w kafejce , gdzie prosto z drzewa lecialy nam najlepsze na swiecie morele, postanowily zrobic jeszcze krotka objazdowke... Pojechalismy wic z nimi. Z racji tego ze bylo dosc cieplo - tak okolo 40 oaru stopni najpierw pomoczylismy sie w rzece - w malowniczy miejscu miedzy skalami, gdzie miejscowi ludzie spedzali niedziele. W mokrych ubraniach (bo tak sie tu kapaly wszystkie kobiety) orzezwieni wsiedlismy do auta i ruszylismy przez gory by zobaczyc most zbudowany w 200 roku przez Rzymian... Fotki wrzucimy kiedys tam. Miejsce bylo zaqdziwiajace:)
Stamtad udalismy sie na Nemrut, gdzie mielismy spedzic noc.
Fragment z wikipedii: " Rangę tego miejsca wyznaczył najlepiej zachowany zespół świątynno-sepulkralny tzw. hierotezjon (gr. hierotesion) zbudowany przez króla Kommageny Antiocha Theosa w połowie I wiek p.n.e.. Kompleks składa się z tumulusa (kurhanu) o wysokości 50 metrów, usypanego z drobnych odłamków skalnych oraz trzech tarasów, które przylegają do tumulusa od wschodu, północy i zachodu. Każdy taras ozdobiony jest grupą pięciu monumentalnych (8 m wysokości) rzeźb przedstawiających samego Antiocha jak i jego "braci i siostry" - bogów synkretycznego panteonu persko-greckiego. Wszystkie postacie przedstawiono w strojach typowych dla I wieku p.n.e."
Tu tez spedzilismy noc by kolejno zobaczyc zachod i wschod slonca.
Rankiem 13 lipca po wschodzie ruszylismy z australijmi na polnoc. Dziewczyny postanowily pojechac nad Morze Czarne wiec czekala nas podwozka okolo 600 kilometrowa!
To co widzielismy po drodze bylo niesamowite a miejscami zatrwazajace... Krajobraz ksiezycowy, wijacy sie gdzies Eufrat, grogi prowadzone przez stepy prosto jak od linijki badz wijace sie w gorach... Wszystko to okraszone licznymi posterunkami wojska/zandarmerii obstawionymi zolnierzami, umocnionymi workami z piaskiem i drutami kolczastymi... Raz na jakis czas mijalismy biedne wsie, gdzie domy zbudownye byly z kamienia a jedynymi poza perlcczkami zwierzetami byly objuczone osiolni i wychudzone konie... Rowniez koszacy zboze sierpami ludzie nie napawali optymizmem...W koncu dojechalismy do wiekszego miasteczka. Szok... Ulice byly zapchane ludzmi. Siedzieli na kraweznikach, chodnikach, schodkach, krzeselkach...pili herbate, palili, rozmawiali i wszyscy bez wyjatku sie na nas gapili... Meskie oczy wygladaly spod chust, turbanow, grow opatulonych chustami z obreczami... Stanowilismy nie lada atrakcje w tej kurdyjskiej wiosce... Dal nas strakcja byli jednak oni i panujacy na ulicach zgielk. Wszedzie przemyklay male, zwinne motorki z przyczepami, kwitl drobny handel. Mi jednak mowe i ruch odebralo na chwile gdzy rozlegl sie huk i niasko nad nami przelecialy dwa mysliwce...
Dalsza droga byla rowniesz interesujaca , gdlownie ze wzgledu na krajobrazy... Charakter gor zmianial sie z kazda setka kilometrow az po zmroku dotarlismy nad otoczone gorami jezioro, gdzie za friko spedzilimy noc w czyms na ksztalt campingu polozponego malowniczo na wyspie... Sceneria niesamowita...Fotki beda pozniej ;) Rano ruszylismy do Gruzji. Mielismy do przejechania jakies 150-150 km... Zatem jestesmy juz w kafejce interentowej w Batumi. Po drodze mijalismy plantacje harebaty ;)) Jaki tu folkloooor... Cala ulica trudni sie handlem, do tego dochodzi ciagle trabienie... Strasznie leje, zegarki mamy w stosunku do Was przesuniete jakies 2 albo 3 godziny i myslimy co ze soba zrobic. Straszna dziura... Ale Piecu przekopuje siec zatem zapewne cos wymysli ;)
Aha w tym deszczu bylisamy tez w Gonio - tu znajduje sie zamek - fortyfikacja bedaca pozostaloscia rzymskiego imperium (II wiek). Aaaa... rosly tam figi i mandarynki). Kocze wpis ioooo jak grzmi i leje!! Pomagam M. szperac za noclegiem!

sobota, 11 lipca 2009

Poludniowy kraniec wyprawy - Turcja Wschodnia

Ahoj tam na tratwie!
Dzis szybko i sprawnie opuscilismy Kapadocje i Goreme i bez problemow dotarlismy do Kahli za Adıyaman. Stopem dnia byl bus z pasterzami ubranymi w tradycyjne stroje wiazacymi swiezo wygolona welne - przy tych temepraturach to byly fıjolkı ;) jechalismy z nimi ponad 300 km. Czesc trasy prowadzıla kretymi gorskimi drogami - gory...ehkm... surowe to malo powiedzıiane - stepowo-putynne. Nie ma to jak nasze Taterki (Piecowi sie podobaja).
Kahla to miescina o zmroku dosc szemrana - taka dziura z dziesiakami facetow na ulicach i roznymi naciagaczami nie przyjmujacymi do wiadomosci ze istnieje cos takiego jak turysta bez kasy...
Juto udajemy sie do Parku Narodowego Nemrut a po poludniu na Nemrut Dagi (wygooglajcie sobie). Pojutrze planujemy ruszyc w kierunku Grzujzi a Ararat ı Van zostawiamy na deser (po aklımatyzacji w Armenii i Gruzji).
Dziı spotkalismy pana ktory nie wiedzial gdzie jest polska ı bylısmy niedalego granicy z Syria co czulo sie w powietrzu (na szczescie sporo aut ma AC ;) )
Pozdrawiamy :)

piątek, 10 lipca 2009














































Boczne drogi - minor roads

Dzıs drugı dzıen Kapadocjı. Nıe bedzıemy sıe rozpısywac, bo nıe bedzıe co opowıadac po powrocıe:P Udalo nam sıe dzıs zobaczyc:
1. podzıemne mıasto w KAYMAKLI
2. Zamek wydrazony w skale w UÇHISAR
3. Dolıny w okolıcy Uçhısar

Udalo nam sıe tez przetestowac lokalnego stopa - dzıala ıdealnıe:) jechalısmy wypasıonym mercedesem, starym autem markı Tofas (http://pl.wikipedia.org/wiki/Tofas) oraz z Francuzem mowıacym po ANGIELSKU (szok!).

Jutro ruszamy w strone Malatya ı dalej do Nemrut Dagi.
Pozdrowka!

the Second Day ın Cappadocıa.. We wıll not wrıte a lot because we have what to tell You after comıng back:P Today we saw:
1. Underground Cıty ın KAYMAKLI
2. Castle ın the rocks ın UÇISAR
3. Valleys near UÇISAR

We also te, one Tofas sted hıtchıkıng there and we have to admıt that ıt works perfectly! We stopped one Mercedes, an old Tofas (http://en.wikipedia.org/wiki/Tofas) and a Frenchman who speaks englısh!

Tommorow we go to to Malatya and to Nemrut Dagı.
wıth Love!

czwartek, 9 lipca 2009