piątek, 7 sierpnia 2009

A jadnak nie pielgrzymka

Nasza podroz po Armenii zakonczylismy biwakiem na zboczach Aragacu i wejsciem na poludniowy wierzcvholek tej gory (ponad 3800m n.p.m.). Do instytutu fizyki, nad jezioro gdzie nocowalismy dotarlismy po czesci pieszo a po czesci autostopem z pasterzami i barankiem :) Jechalismy kreta droga mijajac liczne jurty - wiosenno-letnie obozowiska pasterzy (potezne namoty i zagrody dla zwierzat) az w koncu wyladowalismy nad jeziorem. Tam nasi gospodarze urzadzili mala impreze... Zatem glodni i spragnieni spac nie szlismy. Zimno tez nam juz nie bylo ;) (heh...z racji braku kieliszkow pilismy z papryk) (a i dostalismy od nich duuuzo jedzenia i zaproszenie do domu). Wieczorem ponizej nas/naszego namiotu rozpetala sie burza. Widoki byly niesamowite. liczne pioruny rozswietlaly niebo po czym przyszly nad nasz namiot. Mrrr...to co natur-ysci lubia najbardziej. Gdy rano wyszlismy z namiotu pogoda byla przecudna. Szybko zatem zebralismy sie w gory. Szlak byl oczywiscie indianski (czyli go nie bylo) i trzeba nam bylo przedzierac sie przez skalne rumowisko, snieg, lod itd. Gdy doszzlismy na poludniowy szczyt wulkanu okolica pograzona byla juz w gestych chmurach i mgle zatem ani sobie nie popatrzylismy ani nie poszlismy dalej :/ No niestety nie mamy szczescia do pogody w gorach. Po zejsciu do namiotu oddalismy sie blogiemu lenistwu i nicnierobieniu:) Mielismy pare godzin wakacji. Kolejna noc byla chlodniejsza... Byl przymrozek co zauwazylismy nie tylko rano na trawie ale i poczulismy na wlasnych kosciach probujac spac w namiocie. Rankiem spakowalismy plecaki i pieszo ruszylismy w dol. W ciagu 4 godzin wedrowki minely nas 3 auta (pelne) zatem w nogach troszke mielismy. Na pocieszenie i zabicie gloda wstapilismy do jurty gdzie kupilismy swiezy lawasz i fantastyczny ser (ugh...jakby sanepid to widzial:/) - uzupelnienie dla posiadanych pomidorow, papryki, zielska... Jurta obfitowala w dzieci, kobiety w jednym namiocie i mezczyzn z drugim. Dookola panowaly warunki baaardzo ekologiczne. Z pewnoscia mydla, plynu do naczyn i innych detergentow tam nie znali. (Ten wyjazd to istny poligon dla naszych brzuchow! Na miejscu mojego juz bym dawno zastrajkowala. Poki co zdrowi jestesmy %) ) W koncu po zejsciu do wsi zlapalismy stopa do glownej drogi. 3 gruzinsie "byczki" obwieszone zlotem i wytatuowane jadace wiekszym niz pajero mitsubishi (?) zatroskane spytaly czy nie 1) jestesmy z FBI 2) jestesmy glodni 3) Jakie piwo lubimy. Stanelo na tym ze dostalismy po zimnej kilicie oraz obietnicy ze odwiedza nas w Polsce ;) Nastepnie kilkoma stopami mniwej lub bardziej zywiacymi (2 wina, proba zaplacenia za zakupy nasze, pomidory, ogorki, sery, papryki, chleb i takie tam;)) stopami dotarlismy do granicy z Gruzja (do drodze zwiedzajac bardzo ladne miasto Giumri, ktrore bardzo ucierpialo podczas trzesienia ziemi w 1988r.). I tak zakoczyla sie nasza armenska przygoda. Wyszlismy z Armenii z iloscia jedzenia przekraczajaca nasze mozliwosci... A "najgorsze" mialo dopiero nadejsc ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz